Przejdź do głównej zawartości

Dobry lekarz?

Od pierwszej strony "Dobrego leakrza" Damona Galguta wiedziałam, byłam tego pewna, że młody lekarz nie skończy dobrze swojej praktyki w zapomnianym, sztucznie utworzonym miasteczku w dżungli; było widać jak na dłoni, że wszystko do tego prowadzi - nie wydarzenia, ale sposób narracji i sama postać głównego bohatera. Mimo wszystko miałam nadzieję, że coś się wydarzy, coś mu się uda i że wbrew wszystkiemu będzie miało zakończenie, które tylko z pozoru, z perspektywy naszej - żyjących beztroskich ludzi, którzy wieżą, że życie jest wieczne i że każda śmierć jest tragedią - wydaje się być okrutne. Niestety - jest inaczej.



*

Historia jest opowiadana z perspektywy Franka, człowieka złamanego już u progu swojego życie, na początku kariery lekarskiej, kiedy odbywał praktykę lekarską służąc w wojsku . Kolejne lata swojego życia spędza na dobrym odgrywaniu roli nieudacznika, jak człowiek, który poznał prawdę o sobie i ta prawda wcale mu się nie spodobała. Żona ucieka z najlepszym przyjacielem, a on ląduje w mieście po środku niczego, w miejscu, którego nikt nie chce, w szpitalu, którego nikt nie potrzebuje. Miał zostać jego dyrektorem, jednak obecna rządząca wyczekuje na nowe stanowisko nieco dłużej, niż to było w planie - parę lat dłużej. Czas umila sobie sporadycznymi wyjazdami za miasto do chaty, gdzie mieszka i pracuje sprzedając pamiątki pewna biedna kobieta. Z czasem zaczyna płacić za swoje wizyty i emocjonalnie zupełnie się od tego odcina. Żyje z dnia na dzień, nie zaprzyjaźniając się z nikim z pustawego miasteczka, ani współpracownikami szpitala. Wydaje się, że sam siebie skazuje na samotność w ramach wyimaginowanego zadość uczynienia.
Oczywiście wszystko się zmienia, nasz główny bohater jest postacią dynamiczną; mimo, iż wydaje się zdawać sprawę z tego, że w swoim życiu nie odgrywa głównej roli. Pojawia się młody, ambitny, z misją. Nie pamięta zbytnio czasów apartheidu, przymusowej służby wojskowej, czy bantustanów. Nie interesuje się polityką, jak mawia. Ale praca jest dla niego najważniejsza. Sam zgłosił się do najmniejszej, najbardziej zapyziałej dziury, jaką tylko mógł znaleźć, by nieść kaganek edukacji i służyć maluczkim. Zamieszkuje z Frankiem w pokoju i szybko określa go swoim najlepszym przyjacielem, z czasem, niezauważalnie, zmieniając cały jego światopogląd. 
Cały czas (z początku gdzieś w tle) przewija się postać Tehogo - czarnoskórego pielęgniarza, który w zasadzie nie jest wykwalifikowany, ale pełni również rolę salowego. Wydaje się być uprzywilejowany przez Ngemę, również czaroskórą, dyrektorkę szpitala - nie do końca wiadomo, czy chodzi właśnie o kolor skóry, czy też o pogłoski, mówiące o tragicznej śmierci całej jego rodziny w gangsterskich porachunkach. Ngema na każde jego przewinienie - błahe, czy nie - powtarza, że chłopak ma w życiu ciężko i przechodzi trudny okres i trzeba wziąć to pod uwagę. Nie przyjmuje do wiadomości przypuszczeń o szemranych powiązaniach Tehogo i do końca jest dla niego wyrozumiała i opiekuńcza niemal jak matka. 
Kolejną tragiczną (bo chyba tylko takie w tej książce występują) postacią jest Maria, której prawdziwego imienia nie poznajemy, chociaż odgrywa (co ze zdziwieniem odkrywa po fakcie) dużą rolę w życiu Franka. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele, przejdę do pary kubańskich lekarzy pracujących w szpitalu. Mając niegyś nadzieję na lepszy byt w RPA najpierw trafili do Soweto w najgorętszym okresie walk ulicznych, a następnie właśnie tam - na skraj świata. Na przeżycia reagują zupełnie odmiennie - jedno z nich chce wracać do kraju, drugie absolutnie nie ma takiego zamiaru mówiąc, że Kuba jest złym miejscem do życia i upierając się, że właśnie tu są potrzebni. Przez ścianę ciągle słychać kłótnie po hiszpańsku. Wydawałoby się, że ten stan już pozostanie, że nic się nie zmieni, jednak i w ich relacji oraz w nich samych, zachodzi zmiana za sprawą młodego przybysza.
Nic tu nie kończy się dobrze. Nic nie jest tak, jak powinno być. Będąc świeżo po zakończeniu książki popłakałam się i wciąż zastanawiam się, dlaczego żadna znana mi książka z RPA nie jest optymistyczna, dlaczego nie zawiera ani kszty nadziei...? Powieść ukazuje wiele postaw wobec ostatnich przemian, jakie dokonały się w kraju ("gdzie właśnie dokonała się przeszłość"); pokazuje, jak bardzo nie da się z dnia na dzień zmienić społeczeństwa.


* Komentarz do okładki: Tej okładki nie musiałam "poprawiać" czy na siłę robić coś innego, jednak musiałam wyrazić swoje odczucia względem treści. Jej ciężar nadal siedzi we mnie. Kolor tła nie miał przestawiać czystości czy bieli fartucha lekarskiego ale pustkę, nicość. Stetoskop z kajdankami nie tyle może symbolizuje zawód bohaterów książki i niewolę w jakiej się znaleźli, ile obraną drogę i postawę, przed którą nie da się uciec, rzeczywistość, której nie da się zmienić. Książka jest co najmniej depresyjna i surowa i to właśnie chciałam wyrazić na jej wierzchu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czy można wyzbyć się samotności?

Przyznam, że trochę na oślep i po omacku wybieram japońską lekturę, sugerując się wiadomościami znalezionymi w Internecie oraz własną (bądź co bądź kobiecą) intuicją. I właśnie tak trafiłam na „Kokoro”, czyli „Sedno rzeczy” Natsume Sōsekiego, i przez przypadek odkryłam perełkę. Być może to dzięki samemu autorowi, który był z wykształcenia anglistą i wykładowcą literatury angielskojęzycznej, jest bardziej zrozumiała i europejska od innych powieści z dalekich wysp, na które dotąd trafiłam - albo też może po prostu najważniejsze zagadnienia moralne dotyczą każdego, bez względu na miejsce urodzenia. Narratorem powieści jest tokijski student, który zaprzyjaźnia się z enigmatycznym starcem, żyjącym z dala od ludzi ze swoją piękną żoną, praktykującym jedynie comiesięczne wyprawy na grób przyjaciela. Nie utrzymuje kontaktów z rodziną, nie ma bliskich przyjaciół, nie pracuje. Skrywa jakąś tajemnicę, którą młody chłopak stara się zgłębić, stopniowo się do niego przybliżając. Starzec jest bar...

Duch króla Leopolda

Jestem świeżo po zakończeniu lektury "Ducha króla Leopolda" i przez zaciśnięte gardło mogę teraz jedynie wyksztusić dwa słowa komentarza:  Horror... horror... Minęło już kilka dni i nabrałam dystansu na tyle, żeby podzielić się skrawkami myśli na tematy poruszane w książce. A jest ich wiele. Po pierwsze: król Belgów Leopold II. Jeden człowiek, wyniesiony na tron dopiero co powstałego niewielkiego państewka europejskiego, mający kompletnie nie udane życie rodzinne, postanowił posiąść kolonię. Na własność.  Mistrz public relation przez dekady utrzymywał, że stworzył wolne państwo w Środkowej Afryce niosąc kaganek cywilizacji, oświaty i wolny handel w te dzikie rejony, walcząc zaciekle z złymi arabskimi handlarzami niewolników, a wszystko to pro bono publico . Rzeczywistość jednak ukazuje jeden z najbardziej krwawych systemów niewolniczych, który pochłoną, jak się szacuje, około 10 milionów ludzi ( tutaj można przeczytać skrót historycznych wydarzeń opisywanych w ks...

Głodne kamienie

Czułam niedosyt Bengalu, dlatego postanowiłam przebyć podróż w tamte rejony wraz z lokalnym pisarzem. Samo państwo - Bangladesz - zostało utworzone stosunkowo niedawno (1971), przy akompaniamencie wielkich tragedii i zbrodni, zajmuje też jedynie wschodnią część bengalskiego regionu, więc nie państwowość grała role w procesie wyboru. Na swojego orientalnego przewodnika po Bengalu wybrałam pierwszego laureate lierackiej nagrody Nobla z Azji - Rabindranath Tagore wraz ze zbiorem opowiadań " Głodne kamienie ". * [Dzieło można pobrać - darmowo i legalnie - z portalu Wolne Lektury ]. Rabindranath pisał wiersze, które świetnie nadają się na tatuowane sentencje życiowe i właśnie za nie dostał Nobla, ale był prawdziwym człowiekiem renesansu - poza pisaniem wierszy malował, komponował, był filozofem i pedagogiem. Pisał również prozę z takim kunsztem, jakby pisał poezję. Czytając jego opowiadania zanurzałam się w orientalnym świecie raz po raz otwierając szerzej ...